Linoryt do Józefa Gielniaka
Otwarty, aż po granice ostrych przedmiotów
dalej rozdarty i trochę twardszy od powietrza,
nieznacznie silniejszy od oporu narzędzi
płasko rzeźbiłeś swe listy serdeczne.
Linoleum to przecież kawałek szpitalnej podłogi.
A Ty sadziłeś na nim rozległe ogrody.
Piwniczne kłącza wiedziałeś to korzenie gwiazd.
A choroba to tylko niebezpieczny kwiat.
Cierpliwe deszcze twoich palców, lato wyobraźni,
choć szpital to zima.
Linoleum to przecież kawałek szpitalnej podłogi.
A Ty spisałeś na nim czułą filozofię.
Chroniłeś wahanie przed pewnością,
przed odpowiedzią, pytanie piękne i bliskie.
Linoleum to skrawek szpitalnej podłogi,
stoją na nim goście.
Mann przyniósł do korekty Czarodziejską górę.
Schulz wypytuje o Nieskończoną płodność materii.
Dürer przygląda się Twoim rękom,
van Gogh trzyma kwiaty.
Ty się uśmiechasz.
Rurka tlenowa
zamienia się w źdźbło trawy.