Wanda Pietrzyk-Małysa (Chicago, 1997)

„Twórczość Grzegorza Steca zajmuje pozycję wyjątkową na tle współczesnego młodego malarstwa polskiego. Przede wszystkim, co jest cechą nieczęsto spotykaną, jest on malarzem-erudytą, artystą o rozległej wiedzy z dziedziny sztuki, jest również poetą i filozofem pogrążonym bez reszty i zakochanym w „rzemiośle artystycznym”. W jego malarstwie roi się od cytatów, pastiszy i wariacji wokół najznakomitszych tematów wielkich mistrzów pędzla jak: Hieronim Bosch, Francesco Goya, Pieter Bruegel, Diego Velazques, czy Max Ernst. […] Jak wielokrotnie mieliśmy okazję się o tym przekonać, Grzegorz Stec jest artystą nad wyraz świadomym i zdyscyplinowanym.

Jego płótna są afirmacją malarstwa samego w sobie, są popisem nieskrępowanej niczym wyobraźni i wirtuozerii pędzla. Wydaje się, że końcowy efekt osiąga Stec poprzez spójną konfigurację gęstych, soczystych tonów dawnego malarstwa, ze swoistą techniką, jaką rozwinął na przestrzeni lat, a która opiera się na budowaniu formy kolorem. […]

Metoda ta w procesie powstawania obrazu ma swoją wieloraką strukturę. Porównać by ją można do budowy partytury z muzyką polifoniczną. Poprzez gradację tonów Stec tworzy harmonijne akordy barwne nakładane wielowarstwowo na płótno, zestawia je ze sobą – często kontrastowo, powoduje gwałtowne spięcia, zawieszenia barw, czasem znów porusza się tylko w jednej monochromatycznej skali, a towarzyszy temu zawsze silne wyczucie walorów estetycznych. Operując kolorem kształtuje on jednocześnie wyrafinowane, rozbudowane formy, rozpięte jakby na wybujałej, drapieżnej konstrukcji. W rezultacie tych zabiegów powstaje swoista panorama iluzyjnych fantasmagorii. Ta gigantyczna scena jest miejscem ścierania się metafizycznych żywiołów. Jeśli pojawia się na niej człowiek, czy tłum ludzki, stanowi on zazwyczaj organiczna jedność z pozostałymi formami. Jest jakby ulepiony z tej samej malarskiej „physis” obrazu.

Grzegorz Stec tworzy za pomocą tych właśnie środków swoją własną, oryginalną mitologię. Jego malarstwo jest ucieczką w sferę pozaczasowej „nierzeczywistości”, jest poszukiwaniem głębi, esencji, światła, jest heroicznym zmaganiem człowieka z „hipernaturą”. I jakby nie dość na tym, jest zuchwałym, desperackim wyzwaniem „małej drobiny piasku”, jaką jest człowiek w skali kosmosu, rzuconym w stronę Absolutu.

Wydawać by się mogło, że elementy, z których zbudowane są pejzaże Steca, są rzeczywistymi tworami natury. Barwne plamy będące syntezą barw i kształtów nasze oko rozpoznaje i próbuje je kojarzyć z obiektami znanymi nam z otaczającej rzeczywistości. Stec celowo jakby podsuwa te skojarzenia, dokonuje swoistej mistyfikacji. Prowadzi nas do iluzorycznego świata, w którym znane nam reguły fizyczne są podważane. Na brunatnym niebie zawiesza spopielałe jak dopalający się żar w ognisku, wielkie „niby słońce” (Synapsis, 1995); czerwonawy twór zanurzony w jakimś błękitnym „niby oceanie” raz przypomina nam rozwartą gigantyczną szczękę (Jonasz, 1997), innym razem podobna forma kojarzy się z koroną jakiegoś rozrośniętego „niby drzewa” (Korowód jesieni, 1996), aby doprowadzić w końcu do prostego skojarzenia z surrealistycznym płótnem Max Ernsta – Europa po deszczu, w pracy pt. Ameryka po deszczu (1997).

Oprócz obiektów przypominających formy geologiczne, lub biologiczne, szczególną rolę w jego sztuce odgrywa wielki, homogeniczny tum skłębiona masa ludzka, zazwyczaj zmierzająca w jakimś kierunku (Piasek, 1997; Morze Czerwone, 1991; Płonący teatr, 1991; Uśpiony teatr, 1991). Kierunkiem tym może być równie dobrze wyłącznie trwanie, jak w pracach Karnawał (1997), lub Oczekiwanie (1996), gdzie grupa fantastycznych postaci na pierwszym planie, znajdująca się jak gdyby na pokładzie jakiegoś upiornego żaglowca ze sterczącymi masztami i opadającymi liniami, po prostu tkwi bez ruchu. […] Tłum u Steca jest jakby ruchem żywej materii, innym rodzajem malarskiej tkanki, organicznie związanej z całą strukturą obrazu. Raz tłum ten jest tragiczny, jak w pracy Auto-da-fe (1986), innym razem zabawny i pstrokaty jak Karnawale (1997). […]

Spośród 25-ciu płócien olejnych prezentowanych na ostatniej wystawie dwa z nich o tematyce biblijnej wyróżniają się również ze względu na nieco inne rozwiązanie formalne. Tym razem nie jest to panoramiczny widok całego planu, lecz jego kadr, przybliżenie się do prezentowanego obiektu tak jak to czyni kamera. Pierwsze z nich, Wieża Babel (1997) w kolorze złocistożółtym, z segmentami łukowatych otworów jak u Bruegela, sprawia wrażenie kosmicznego obiektu, podobnego raczej do ciała niebieskiego zawieszonego w przestrzeni, niż do monumentalnego budynku. Nie widzimy ani jej podstawy, ani zakończenia. Czeluście takich samych otworów tworzą na jej powierzchni jednorodną tkankę, intrygującą swoim przeznaczeniem.

W tym na pierwszy rzut oka najczytelniejszym z obrazów, tkwi jednak największy ładunek niedopowiedzenia, podobnie, jak to ma miejsce w poezji Steca. Nasuwa się wręcz podejrzenie, czy nie ma  w tym jakiejś misteryjnej zagadki, jak w malarstwie Boscha, która może być odczytana jedynie przez tych, którzy dostąpili jakiejś szczególnej inicjacji. Drugim, bodaj jeszcze bardziej intrygującym tematem, jest utrzymany również w złocistożółtej tonacji obraz Walka Jakuba z Aniołem (1997). Desperacka walka, podczas której Jakub próbuje wymóc obietnicę boskiego błogosławieństwa dla siebie i swego ludu. Walka odbywa się w jakimś dziwnym zakamarku „świata”, przypominającym raczej dno piekła, czego wrażenie potęgują ostre, kolczaste wyrostki znajdujących się tam postaci. Tematem tym Stec najwyraźniej dotyka człowieczej ekstremy. Symboliczna granica – sacrum, do którego tylko nieliczni potrafią się zbliżyć, zostaje ludzkim zamiarem przekroczona. Człowiek ośmielił się stanąć do walki z Bogiem. Pokonał samego siebie.

Czyżby skończył się Exodus?

Sądzę, że na te pytania i na wiele jeszcze innych pytań Grzegorz Stec nam odpowie w swoich kolejnych wystawach.

Twórczość tego krakowskiego artysty jest zjawiskiem tak różnym od poszukiwań i doświadczeń malarzy jego pokolenia, że warta jest szczególnej adoracji wszystkich miłośników sztuki.

„Exodus czy karnawał? Panoramiczne malarstwo Grzegorza Steca”, „Kalejdoskop Tygodnia”, Magazyn Kulturalny „Dziennika Związkowego”, Chicago, 22 maja 1997 (nr 20).

Odwiedza nas 9 gości

© 2019 Grzegorz Stec