Marcin Kołpanowicz (2002):
"Malarskie univesum Grzegorza: świat form skłębionych, rozdartych, drapieżnych. (…) Bardzo istotnym momentem w jego obrazach jest spotkanie spokojnego świata z furią materii. Ze zniszczonych, spękanych, potarganych, na pozór nieciekawych rekwizytów malarz wydobywa tak wielką wizualną atrakcyjność właśnie dzięki światłu, którego blask jest cudowną tynkturą, zdolną przemienić stertę śmieci w roziskrzony skarbiec, a podarte łachmany – w królewski bisior. (...) Płótna Steca wpisują się w wizjonerską linię malarstwa, wyznaczoną przez piekła Boscha, bitwy Altdorfera, okrucieństwa Goi czy urojenia Ensora. Powietrze przenika ryk trąby Dnia Pańskiego.

Trzeba się spieszyć, by zdążyć, nim wyschnie farba. Trzeba mieć pewną rękę, wyobraźnię i doświadczenie. Proces Twórczy, to walka z materią, z twórczą wizją, z przypadkiem i własnym zmęczeniem. Ta malarska walka z czasem Grzegorza Steca wynika z wymyślonej i uprawianej przez niego techniki. Bo Grzegorz maluje tak, jak się nie maluje. Tradycyjna technika olejna wymaga cierpliwości; polega na nakładani jedną na drugą, kolejnych warstw farby. Grzegorz postępuje na odwrót: z naniesionej farby, póki ta jest mokra, wypłukuje, wymywa, wyciera kształty i faktury. Z ciemności wywołuje światło – i to światło niezwykle intensywne, bo spod laserunków przebija dziewicza biel podkładu. Proces malarski to przygoda żywej farby drażnionej i atakowanej przez artystę.
(…) Malowanie jest jakby duchową praktyką, przy pomocy której malarz zbliża się do krawędzi nadprzyrodzoności. By dotrzeć do źródeł swych zachwytów i lęków, do złóż pamięci i nagich nerwów duszy, potrzebne jest oderwanie się od codzienności, wewnętrzne skupienie, wyostrzenie zmysłów i mobilizacja wyobraźni. By spotkać swe anioły i egzorcyzmować swe demony, potrzeba odwagi i siły.
Twórczość, w przeciwieństwie do innych rodzajów pracy, nie zna swego celu. Ostateczny jej efekt bywa zaskoczeniem dla samego twórcy. Skończony obraz olśniewa świeżością improwizacji. W zamian za wyrzeczenie się tradycyjnej techniki, w której każdą gafę można później zatuszować, artysta osiąga niezrównaną szczerość. Obraz nie jest mozolnie budowany, jak dom z cegieł, według dokładnego, wcześniej ułożonego planu, lecz rodzi się zgodnie z intuicja i jakąś naturalna logiką wzrostu – jak liść, drzewo, las. Rzecz w tym, że ten las wyrosnąć musi, zanim zwiąże spoiwo farb. Wirtuozeria jest warunkiem tego zuchwalstwa. (…) Malarskie univesum Grzegorza: świat form skłębionych, rozdartych, drapieżnych. (…) Bardzo istotnym momentem w obrazach Grzegorza jest spotkanie spokojnego świata z furią materii. Ze zniszczonych, spękanych, potarganych, na pozór nieciekawych rekwizytów malarz wydobywa tak wielką wizualną atrakcyjność właśnie dzięki światłu, którego blask jest cudowna tynkturą, zdolną przemienić stertę śmieci w roziskrzony skarbiec, a podarte łachmany – w królewski bisior.
Większość obrazów Grzegorza jest zaludniona – by nie powiedzieć: przeludniona. W roli głównej występuje tłum. Tłum zasłania, zastępuje krajobraz, rozpościera się do prawej do lewej krawędzi obrazu, od pierwszego planu po horyzont. Jeden ogromny stwór o tysiącu głów i kończyn. Horror vacui jest zasadą jego istnienia. Są tu istoty przerażające i groteskowe, kaleki, człeko-ptaki, karły, potępieńcy i przebierańcy. Niekiedy jest to społeczność jakby owadzia – mienią się i połyskują chitynowe pancerzyki, czułki, skrzydełka, odwłoki. Te ludzkie i na wpół ludzkie masy uczestniczą w nieokreślonej celebracji, procesji, rytuale, walce czy łowach. Jak rozsypane żelazne opiłki układają się wokół magnesu, tak tłumy z obrazów Steca gromadzą się wokół rozmaitych „przedmiotów kultowych”. (…)
Znacznie częściej jego niebo jest mroczne, a nastroje apokaliptyczne. Płótna Steca wpisują się w wizjonerską linię malarstwa, wyznaczoną przez piekła Boscha, bitwy Altdorfera, okrucieństwa Goi czy urojenia Ensora. Powietrze przenika ryk trąby Dnia Pańskiego. Ta rozpiętość nastrojów – od łagodności Poławiaczy pereł, do gwałtowności nieba nad Patmos – malarz osiąga po mistrzowsku posługując się kolorem. Gdy trzeba, nie waha się uderzyć w czysty akord czerwieni, żółci i błękitu, który oprawiony w głuche czernie, świeci jak witraż w katedrze. (…)
Nieprzewidywalny żywioł koloru zastyga w nieznanych dotąd harmoniach. (…) Później przychodzą długie godziny pracy nad obrazem, malarskie „mierzenie i ważenie”, rozkładanie akcentów, nasycanie kolorów, zestrajanie tonów, regulacja światła i kontrastu. 

Po spontaniczności pierwszego podejścia następuje chłodna optyczna kalkulacja. Ale pod warstwami późniejszych laserunków wibruje pierwotne uderzenie energii, zapis Wielkiego Wybuchu pierwszej sesji. Powiedział ktoś: ‘Dawniej styl szukał mistrza, dziś mistrz szuka stylu”. Grzegorz Stec od dwudziestu lat wytrwale szuka, znajduje, wzbogaca i pogłębia swój malarski język.”

 

Katalog wystawy w Galerii Centrum w Krakowie, 2002

Odwiedza nas 7 gości

© 2019 Grzegorz Stec