Apokalipsa
A jednak możliwa jest dłoń tak wzruszona,
by stal pojęła możliwość kwitnienia
i mrok unerwiła tak, jak ludzkie ciało.
Puchną, puchną niebiosa,
pęka brzuch Boga wezbrany,
dudnią, dudnią ciemności
cwałuje piekło wyplute z raju.
Ludzie gną się jak trawy,
zbyt miękkie mają kości,
a on wpatrzony w ich twarze
na kłach potwora cień pieści,
a wyżej skrzydlatą perłę anioła.
Wizje nagłe cierpliwość rozpędzona
tak długo ścigała, aż zostały nagłe
i śmierć w skoku zamarła jak żywa.
Choć świat trwał jeszcze
on wyprzedził Boga
a może go wstrzymał...
Srebrzysty gąszcz pnie się po bieli,
szmer narzędzi ciszę kreskami dzieli.
Światło gwiazd się przygląda,
lecz nie bierze udziału.