Krzysztof Lisowski (2002)
Nie przeoczmy Grzegorza Steca

"Krakowski malarz Grzegorz Stec wydał niedawno zbiór wierszy pt. „Nikt tu nie szuka odpowiedzi”. Jak sam lakonicznie informuje: „Wiersze te wybrałem spośród powstałych w ciągu ponad dwudziestu lat”. Pisały się na marginesie niezwykle aktywnie praktykowanego malarstwa, od uzyskania bowiem dyplomu w pracowni Włodzimierza Kunza na wydziale grafiki krakowskiej ASP w 1981 roku Stec dał się poznać jako malarz, wystawiając swoje prace w kraju (pamiętający nie istniejącą już świetną galerię Tadeusza Nyczka i Macieja Szybista „Inny Świat” przy ulicy Floriańskiej w Krakowie powinni przypomnieć sobie niektóre z eksponowanych tam obrazów) i za granicą, w Niemczech i Francji, głównie zaś w Stanach Zjednoczonych, gdzie od 1996 – prawie co roku – artysta wyraźnie zaznacza swoją obecność (Chicago, Nowy Jork, Michigan City).

Malarstwo Steca jest niezwykle ekspresyjne, silne wizjami, porusza warsztatową perfekcją, jego obrazy potwierdzają podziw dla tradycji, ale i mistrzowską niezależność, wolność świadomą uwikłań w kulturowe konteksty. Program artystyczny tego twórcy najlepiej pokazuje jego list do Józefa Czapskiego z 1988 roku:

„Pragnąłbym, aby obraz działał jednoznacznie na ten 'pierwszy rzut oka', już z dużej odległości, a jednocześnie, by ukazywał nowe wartości przy zbliżaniu się do niego - te drobiazgi, zagadki. Niech będzie zmysłowy w makro- i mikrostrukturze. Niech dźwiga problem (Pan mówi – temat), ale nie jakikolwiek, lecz nieobojętny w sensie najbardziej osobistym. A najlepiej, niech temat powołuje formę, niech forma oddziałuje na temat, niech się nawzajem dopełniają. Jestem przekonany, że do tego jest potrzebna konieczność wewnętrzna - nie wymyślona, nie zadana. Cóż, pragnąłbym, lecz to tak niezmiernie trudne zrealizować obraz, który przekazywałby maksymalnie szerokie doznanie i prowokował maksymalne, od satysfakcji estetycznej po intelektualną; poruszał i przypominał o tajemnicy.
Może to wszystko razem jest niewykonalne? Ależ nie! Widziałem takie dzieła. Jeśli to się udaje, opozycja między literackością a plastycznością obrazu nie ma sensu. Myślę, że te dwa języki nie służą opisywaniu różnych rzeczy, lecz różnych aspektów tych samych rzeczy. A skoro tak – niech się przenikają”.

Stary mistrz wkrótce dodał otuchy młodemu wówczas malarzowi pisząc w odpowiedzi, że właśnie ten typ malarstwa -jako opozycja wobec sztuki „nietematycznej” - „jest dopiero szczytem i pełnią”, i że pokolenie Steca tę pełnię zdobędzie.

Nie potrafię osądzić, jakie są w tym zakresie zbiorowe osiągnięcia generacji naszego artysty, wiem natomiast (można to również wnioskować z wypowiedzi krytyków, choćby Grzegorza Niziołka czy Tadeusza Nyczka), iż Stec konsekwentnie doskonaląc technikę, zrównując w metodzie tworzenia surowy rygor, chłód dystansu z żywiołem wizji, doszedł w swym kunszcie daleko. Specjaliści mogą drobiazgowo zwaloryzować również warsztatową wynalazczość Grzegorza Steca, który na przykład w „czarnym” cyklu swoich prac potrafi, stosując farby olejne, do złudzenia imitować perfekcyjną mezzotintę, ową dostępną jedynie najlepszym, „czarną sztukę”.

Z reprodukowanych w katalogach obrazów Steca dowiedzieć się można o rodzajach inspiracji, jakim podlegał. Wieża Babel”, „Katedra”, „Puste niebo”, „Ukrzyżowanie”, „Kuszenie”, „Morze Czerwone”, „Jonasz”, „Walka Jakuba z aniołem” odsyłają do Biblii, wskazują na jakości etyczne, uczą obecności zła w świecie. Prowokują także rozważania o dawnym, sztucznym przecież, rozdzieleniu sztuki świeckiej od sztuki sakralnej, jakby poszukiwanie sacrum zarezerwowane było jedynie dla wybranych. Stec wyraża sprzeciw wobec tej opozycji. Pokazuje – w innym z dominujących, motywów swej twórczości - zaangażowanie, zawierzenie sztuce, jej magii, sprawczej przyczynie wizualizacji naszej niewiedzy, z drugiej zaś strony szlachetny, chłodny dystans do wszelkiego typu „inscenizacji”, teatralizacji ludzkiego gestu („Kulisy”, „Marionetki”, „Uśpiony teatr”, „Obudzony teatr”). Ale ten sposób patrzenia i tworzenia obrazu, to dyscyplina, która nie pozwala zabić emocji, to ład domagający się – jak życie samo – ciągłej odnowy.

Te obrazy nęcą i niepokoją, z daleka kolorem, z bliska pracowitym nagromadzeniem szczegółów, znaków, które coś przypominają i do czegoś odsyłają, ale nie konkretnie, nie na zasadzie mimesis, choć przecież na swój sposób odwzorowują świat („wszystkie formy, które próbujemy nazwać abstrakcyjnymi, już istnieją. Jesteśmy zrobieni ze świata i nie możemy myśleć czym innym niż świat” - powiada Stec). Angażują mocno naszą psychikę, podświadomość i intelekt, ewokując realizacje dawnych mistrzów - Hieronimusa Boscha, Rembrandta, Goi czy Velazqueza.

Z bliska postrzegamy na tych obrazach zazwyczaj tłumy postaci (aniołów, diabłów, ludzi, szkieletów, istot hybrydycznych; domniemywać można, iż to jakieś chóry, sądy, sabaty, spektakle niepokojąco totalne) na tle form organicznego pochodzenia - stąd efekt pajęczyny, splątania wątków, natłoku detali/postaci, wędrujących ku światłu. W „wielobarwnych” obrazach Steca – jak choćby w przejmującym „Piasku” z 1997 roku, gdzie na równinie Armageddonu toczy się bitwa, ale ważniejsze od zmagań armii jest światło wyłaniające się zza górskiej przełęczy; to ono organizuje nasz sposób patrzenia, na nim koncentruje się wzrok - jak u Boscha „z drugiej strony” płótna prześwituje pożar, uaktywniają się piekielne dymarki, żywioł ognia napomina i opowiada swoje niepokojące historie, reżyseruje przerażające wnikliwe widowiska.

Jest tu światło dobre i złe, wypływa zza kurtyn, zasłon, przeszkód, odgradzających od pełnego poznania, wiedzy prawdziwej i ostatecznej, odczytania wszystkich słów tajemnicy, broniących dostępu do wejścia z ciemnych równin, kalekich symboli – w blask. „Katedra” czy „Jonasz” wskazują na inną drogę czy formułę przejścia - tu jakby otwierała się wielka, złowroga paszcza, błękit po drugiej stronie, „w przełyku” potwora, uspokaja i hipnotyzuje. Kusi, abyśmy pozwolili zaspokoić ogromny apetyt nicości.

Jak odbywa się korespondencja między tymi dwoma dyscyplinami sztuki, między obrazami a wierszami Grzegorza Steca? Liryki z tomu „Nikt tu nie szuka odpowiedzi” da się podzielić na dwa wyraźnie odrębne cykle – jeden zawiera wiersze „osobne”, o wyrazistych i zaskakujących konceptach, końcowe jego utwory zdają się być studiami, racjonalizującymi i werbalizującymi proces malarskiego tworzenia, czasem „martwymi naturami” z klepsydrą, pąkiem róży czy bukietem kwiatów na pierwszym planie; drugi to „Listy do mistrzów” (Józefa Gielniaka – wystarczy porównać jego linoryty z wczesnym „Ogrodem” Steca, aby odkryć bliskie pokrewieństwo metody; van Delfta, Velazqueza, Rembrandta, Boscha, van Gogha, Goi), a jeszcze dodać tu trzeba zestaw łączący oba cykle – poetyckie glosy do dzieł renesansowego mistrza drzewo- i miedziorytu, Albrechta Dürera, głównie zaś jego niepokojącej „Melancholii”. W „Historii sztuki” Ałpatowa znajdziemy następującą analizę owego sztychu: „Zasadnicza idea omawianego sztychu do dziś nie została wyjaśniona, stanowiła też najwidoczniej zagadkę dla ludzi współczesnych Dürerowi. Nie jest to ilustracja jakiegoś tekstu. Podobnie jak artyści weneccy z początków XVI wieku Durer splótł swój obraz z wielu figuratywnych aluzji, które miały u widza wywołać odpowiednie doznania. „Melancholia” wyraża daremność myślowych spekulacji, rozczarowanie, zwątpienie, znużenie i smutek, tak dobrze znane ludziom z tej przełomowej epoki”. U Steca przeczytamy innego rodzaju komentarz:

Tutaj się pustka piętrzy obficie,
tutaj przestronność skłębiona
i miejsc zatrzęsienie po rzeczach. /.../

Jak pozorne są rzeczy
w blasku przelatującej komety.

Tu nie ma nikogo. 
Ktoś odszedł stąd właśnie.
Zostawił za sobą 
nie zamknięte oczy.

(„Melencolia I”)

Wiersze inicjujące zbiór pełne są ekspresji i niepokoju, ewokują młodzieńczą fascynację sytuacjami granicznymi (nie bez przyczyny w jednej z nielicznych dedykacji przywołany zostaje Rafał Wojaczek). Dalej poeta obmyśla świat z większym zdystansowaniem, stara się panować nad formą i słowną precyzją, buduje zgrabne uogólnienia, pięknie ironizuje, jak w „Wywiadzie z Orfeuszem”, unaoczniającym w stylu prasowego wywiadu dyletantyzm „mediów” i profanów wobec istoty sztuki, wkalkulowanego w nią dramatu i samotności:

Jest Pan jednym z nielicznych, którzy odwiedzili Hades. 
Czy mógłby Pan podzielić się wrażeniami?

Podobno udał się Pan w to miejsce z powodu swojej żony. 
Co sądzi Pan o instytucji małżeństwa ?

Dowiedzieliśmy się, że muzyka odgrywa ważną rolę w pańskim życiu. 
Jakie jest Pańskie zdanie o najnowszych eksperymentach w tej dziedzinie?

Czy mógłby Pan zademonstrować sposób, 
w jaki ogląda się za siebie?

Oczywiście Stec nie tylko tu gorzko konstatuje, że u mistrzów nie wszystko jest na sprzedaż, natomiast – wszystko ma swoją tajemniczą cenę. W przypominającym Herbertowskie przesłaniu, „głosie” ujawniającym się w „Liście do Hieronima Boscha”, odnajdziemy najważniejsze postulaty twórczego credo, które istotne są także dla tego ucznia mistrzów:

/.../ Nie wybieraj, koniecznie nie wybieraj,
idź krawędzią możliwości
między jedną a drugą stroną upadku.
Połącz sprzeczności.
Igłą lodu i nicią krwi
strzępy płomieni zszywaj w pożar.
Nie lękaj się.
Strach przed wielkością czyni nas
mniejszymi niż jesteśmy.
Nie dziel świata na świętość, rozkosz i strach.
Świat nie jest tryptykiem.
Mieszaj farby, dobro ze złem,
żongluj rzeczami!

Takie nakazy, kojarzące ryzyko z artystycznym maksymalizmem, koncentrację z szaleństwem, pewność ręki z nieobojętnością na tysiączne bodźce „zewnętrznego” świata, słyszy i krakowski artysta. Stara się dobrze wypełnić swoje zadanie, „sługa niewidzialnej rzeczy”, jakby powiedział Miłosz, sekretarz daimoniona, spadkobierca świetlistej przeszłości.

[Grzegorz Stec, „Nikt tu nie szuka odpowiedzi”, Wydawnictwo SK, 1999.]
„Dekada Literacka” 2000 nr 2/3

http://www.dekadaliteracka.pl/?id=3352

Odwiedza nas 9 gości

© 2019 Grzegorz Stec